"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"

W.Jagielski


RELACJE Z WYPRAW >>> Indonezja - fascynacja i zdziwienie

Przypłynął wreszcie, ludzie zaczęli pchać się w kierunku trapu, ciągnąc za sobą bagaże, paczki, pudełka z różnorodną zawartością. Zostałam porwana przez falujący tłum, zastanawiając się, czy dobrnę na pokład w całości i z plecakiem. Trudno powiedzieć, że weszłam na pokład, raczej zostałam na niego wniesiona, mały użytek robiąc z własnych nóg. Tym sposobem dotarłam do pokładu trzeciej klasy. Panował tu nieopisany zgiełk i duchota, ludzie układali na podłodze maty i koce, szykując się do snu pomiędzy wszelkimi towarami, jakie ze sobą przyciągnęli. Nie zauważyłam takich udogodnień jak choćby najbardziej skromne toalety, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, ponieważ tłum napierał w dalszym ciągu i razem z nim wtłoczyłam się na pokryte czerwonym dywanem schody. Widok kajut zdecydowanie poprawił mi humor. Moja kajuta w pierwszej klasie prezentowała się doprawdy imponująco z czystą pościelą i maleńką, ale dobrze utrzymaną i prywatną przecież łazienką. Przez kilka minut wierzyłam nawet, że stanie się cud i odbędę podróż na Borneo sama, rozkoszując się ciszą i spokojem, ale głośne walenie w drzwi rozproszyło szybko moje nadzieje. Otworzyłam i oczom moim ukazała się korpulentna matrona w średnim wieku, obwieszona wszelką możliwą biżuterią i odziana w niemożliwie barwne połączenie tuniki i sukni, z jakimś mini- turbanem na wyfryzowanej głowie. Za wspomnianą postacią ujrzałam dobrze zbudowanego, śniadego mężczyznę, obwieszonego torbami. W rękach trzymał walizki…. Naturalnie zaprotestowałam głośno, zdecydowana nie wpuszczać do „mojego” chwilowego królestwa nikogo, ale okazało się szybko, że kajuty są dwuosobowe i moją muszę dzielić z matroną i jej bagażami. I tak moja przestrzeń życiowa szybko skurczyła się do niewielkiego skrawka łóżka, ponieważ większą część pokoiku zajęły upchane byle jak i z wielkim trudem bagaże barwnej istoty oraz ona sama. Nie to jednak było najgorszym elementem całej podróży. Prawdziwym horrorem okazała się natomiast gadatliwość wspomnianej osoby, której do pewnego momentu chyba wcale nie przeszkadzał fakt, że ja z jej tyrad i opowieści niewiele rozumiem. Wygłosiwszy wiele opowieści dotyczących jej byłego i obecnego męża oraz kilkorga dzieci i chyba wreszcie zmęczona własnym gadulstwem postanowiła zacząć rozmawiać ze mną. A to okazało się katastrofą, ponieważ moja znajomość bahasa indonesia raczej nie pozwalała na prowadzenie tak swobodnej i wielokierunkowej konwersacji. Kobieta była jednak niezmordowana, uważała zapewne, że jeśli będzie mówiła do mnie wolno, to ja na pewno zrozumiem. Nie rozumiałam. Miałam nadzieję, że zostawi mnie wreszcie w spokoju, uśnie lub zacznie znowu jakiś monolog, ale ona wpadła na szatański pomysł, a mianowicie postanowiła w ciągu kilkugodzinnej podróży doprowadzić moją znajomość jej ojczystego języka do stopnia biegłego. Jej pedagogiczne zapędy nie miały sobie równych i szczerze podziwiałabym jej zapał, gdybym to akurat nie ja była celem jej ataku. Z ulgą powitałam zapowiedzianą przez megafon informację o kolacji, postanowiłam uciec i odpocząć od gadającej baby, ale ona niestety, uparła się, że będzie moją opiekunką przez całą podróż. Na elegancką kolację podaną na górnym pokładzie udałyśmy się zatem we dwie, ona gadająca przez cały czas, ja już odrobinę załamana. Jakoś udało mi się jednak przetrwać i po kilkunastu godzinach wylądowałam w dynamicznym Balikpapan na Borneo, mieście, które wzbogaciło się na ropie naftowej.