"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"
W.Jagielski
RELACJE Z WYPRAW >>> Indonezja - fascynacja i zdziwienie
A tymczasem powróćmy na barwną uroczystość jaką jest pogrzeb… Uzyskałam pozwolenie od uczestników obrzędu na robienie im zdjęć i z tego pozwolenia skwapliwie skorzystałam. Mistrz ceremonii, filmowany przez innego uczestnika uparcie wyczytywał coś z listy – okazuje się, że wyliczał wszystkie prezenty przywiezione na pogrzeb przez zaproszonych gości. Ta lista jest skwapliwie przechowywana przez rodzinę zmarłego, ponieważ ma ona obowiązek dostarczenia podobnych darów rodzinie darującej, w momencie, kiedy i tam w zaświaty odejdzie jakiś jej członek. Był to ostatni dzień uroczystości, po obfitym posiłku uczestnicy sformowali kondukt pogrzebowy i towarzyszyli zwłokom umieszczonym w drewnianej trumnie przewożonej na udekorowanej kwiatami ciężarówce do miejsca pochówku. Każdy jechał, na czym mógł, robiąc przy okazji tyle hałasu, ile się dało. Zmarły został złożony w wykutej w skale jaskini, której otwór zamknęły kwiaty i wieńce. Zwierzęta ofiarne poćwiartowano i rozdano między uczestników ceremonii. Teraz wszystkich zaczął obowiązywać 10-dniowy okres żałoby.
Istnieje wiele sposobów grzebania zmarłych, jednym z nich jest zwyczaj chowania maleńkich dzieci w pniu drzewa, innym – pozostawianie w trumnach w naturalnych jaskiniach, kolejnym – grzebanie w ziemi i stawianie nad grobem małej repliki domu typowego dla tych okolic, jeszcze innym – wykuwanie w skałach odpowiedniego lochu, celem złożenia tam trumny. Czasem wykuwa się w skale balkon, gdzie umieszczone zostają tzw. tau-tau, czyli wykonane z drewna kukły przypominające zmarłego. Na jednym takim balkonie można zobaczyć wiele stojących obok siebie tau-tau, ubranych w barwne stroje, czasem podnoszących rękę jakby pozdrawiały patrzących na nich żyjących. Należy jednak wspomnieć, że jedynie kasta lub klasa królewska ma prawo do swoich kukieł i nikomu poza nimi nie wolno posiadać swoich tau-tau….
Zauważyłam opartą o skałę bambusową drabinę, wzmocnioną wiązaniami z tartanu. Spojrzałam na czarną dziurę wykutą w skale, z ciemnego otworu, co pewien czas wyrzucane były odłamki skał. Z trudem wspięłam się po chybotliwej drabinie i z ciekawością zajrzałam w głąb wykuwanej jamy, z trudnością rozpoznałam jakiś ludzki kształt, uwijający się bez pośpiechu wewnątrz. Kurz i mrok nie sprzyjały obserwacjom, pozdrowiłam głośno pracującego człowieka, który po chwili pojawił się na krawędzi jamy, spoglądając na mnie z nieukrywanym zdziwieniem. Zrobił sobie przerwę na papierosa, zmęczone, spracowane wykuwaniem palce zawinęły tabakę w jakieś liście, pojawiała się zapałka, która na chwilę oświetliła pokrytą bruzdami i pyłem twarz. Cały czas tkwiłam w niewygodnej pozycji na drabinie. Pył opadł nieco. Stary zaciągnął się dymem. „Jak długo Pan tutaj pracuje?” spytałam moim niepewnym indonezyjskim „Parę miesięcy” odpowiedział. „A jak długo będzie Pan jeszcze pracował, Pak?” „Nie wiem. Człowiek dla którego to robię jest jeszcze wśród nas. Do wielkiej ceremonii jeszcze wiele dni”. Pode mną rozciągały się ryżowe pola, gdzieś tam kobiety wykopywały z suchej ziemi korzenie manioku. Stary wydychał z lubością kolejne kłęby dymu. Panował doskonały, niczym nie zmącony spokój. Do ceremonii zostało jeszcze wiele czasu…