"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"
W.Jagielski
RELACJE Z WYPRAW >>> Indonezja - fascynacja i zdziwienie
Jeśli wydarzy się nieszczęście i umrze starsze dziecko w najniższej społecznej klasie zwyczaj wymaga złożenia w ofierze poświęconej świnki, a obrzęd nazywany jest Disili. Prości młodzi ludzie mogą sobie jedynie „pozwolić” na krótką, jednonocną ceremonię (Dipasang Bongi) i złożenie w ofierze świni oraz dwóch bawołów. I tak ze wzrostem zamożności i znaczenia ludzi zwiększa się ilość ofiarnych zwierząt oraz czas trwania całego obrzędu aż dochodzimy do największej ceremonii (Dirapai), w której uczestniczą tysiące zaproszonych gości, a odbywa się ona w dwóch częściach, trwających po siedem dni każda. Przerwa pomiędzy poszczególnymi częściami trwa od sześciu miesięcy do roku a nawet dwóch lat i potrzebna jest głównie po to, żeby zgromadzić konieczną ilość zwierząt ofiarnych, których w tym przypadku zabija się setki. Ta ceremonia jest możliwa jedynie dla klasy ludzi najbogatszych, tzw. Tokapua czyli posiadaczy ziemskich, stanowiących około 5% całej tutejszej populacji. Około 75% to drobni rolnicy (Tobuda) nie posiadający własnej ziemi, a zajmujący się hodowlą świń i bawołów, natomiast resztę populacji stanowi klasa średnia – Tomakaka. Steve poinformował mnie, że akurat w odległej o kilka kilometrów od Rantepao wiosce odbywa się ceremonia pogrzebowa i możliwe, że będę mogła w niej uczestniczyć. Powinnam jednak kupić prezent, ponieważ tak nakazuje zwyczaj. Złożyły się nań dwie duże paczki papierosów oraz cukier zakupiony w pobliskim miasteczku. Tak przysposobieni udaliśmy się w drogę starym, dość zdezelowanym skuterem mojego przewodnika. Krajobrazy, które mijałam zapierały dech w piersiach, na rozległych polach ryżowych pracowali rolnicy, stojąc w wodzie sięgającej im kolan; mały chłopiec przemieszczał się na grzbiecie siwego, ogromnego bawołu, jego bose pięty uderzały rytmicznie w bok zwierzęcia, które zdawało się zupełnie nie zwracać uwagi na niewygodnego pasażera i podążało w milczeniu i z powagą wyboistą drogą.
Dwóch, może dwunastoletnich chłopców, dźwigało naczynia wykonane z bambusa, umieszczone na obu końcach drewnianego pręta niesionego na ramionach. Naczynia były długie, prawie sięgające ziemi, a zawierały miejscowy przysmak alkoholowy – palmowe wino zwane tuak. Mijając malownicze wioski i rajskie pejzaże dotarliśmy do osady, gdzie odbywał się pogrzeb. Wręczyłam przywiezione dary mężczyźnie w średnim wieku, który pełnił rolę mistrza ceremonii, pozdrowiłam go ukłonem i zapytałam, czy będę mogła uczestniczyć w obrzędach oraz je fotografować. Do tej chwili moja ukochana Minolta tkwiła w torbie na plecach, dopiero po uzyskaniu pozwolenia na pozostanie w tym miejscu oraz robienie zdjęć szczęśliwa wyciągnęłam aparat z ukrycia i zrobiłam pierwsze zdjęcia ofiarnym zwierzętom, które zabite w rytualny sposób oraz pozbawione skóry leżały na błotnistym dziedzińcu otoczonym ze wszystkich stron tradycyjnymi domami. Widać, znaczna to była osobistość, ponieważ bawołów naliczyłam około dwunastu, a obok zauważyłam wiele zabitych świń. Brnąc przez błoto dotarliśmy ze Stev’em do jednej z grupek ludzi, siedzących na werandzie domu. Powitali nas serdecznie, zrobili miejsce obok siebie, wobec czego zdjęliśmy buty i zajęli miejsca wśród żałobników, którzy wcale nie sprawiali wrażenia przygnębionych – pogrzeb albowiem nie jest bynajmniej smutną uroczystością, a raczej stanowi okazję do spotkań towarzyskich, wspólnego biesiadowania, są tańce oraz ulubiona rozrywka Indonezyjczyków – walki kogutów. Wkrótce zjawił się posiłek, na który złożył się ryż oraz mięso niedawno ubitych świń. Wszyscy zebrani wokół goście natychmiast zadali mi mnóstwo standardowych pytań o męża, religię, dzieci i naturalnie, skąd przyjechałam. Nauczyłam się posługiwać podstawowym Bahasa Indonesia, językiem, który nie jest trudny do opanowania. Grzecznie odpowiadałam na wszelkie zadawane pytania, czasem Steve przychodził mi z pomocą, szczególnie w momencie, kiedy usiłowałam moim kulawym indonezyjskim objaśnić położenie Polski. Kiedyś, na początku podróży dziwiłam się, że na mojej drodze spotykam ludzi, którzy nie wiedzą gdzie leży Europa. No, bo jak można TAKICH rzeczy nie wiedzieć? Teraz już mnie nie dziwi ograniczona wiedza geograficzna ludzi zamieszkujących Borneo czy Sulawesi. Po powrocie do Polski opowiedziałam kilku znajomym o mojej podróży i wielu z nich uważało, że Bali to Hawaje…. Próbowałam tymczasem spożyć obfity posiłek i przychodziło mi to z wyraźnym trudem, wieprzowe mięso z pozostałościami skóry i włosów budziło we mnie obrzydzenie, jednak nie mogłam odmówić uczestnictwa w uczcie, ponieważ obraziłabym ludzi, którzy podejmowali mnie tak serdecznie. Tymczasem na błotnistym podwórzu zjawiła się para Niemców, ona ubrana w krótkie szorty, on w jaskrawej koszulce kręcili film małą kamerą. Po chwili zostali wyproszeni z ceremonii przez prowadzącego, ich przewodnik próbował coś wyjaśnić, jednak szef pozostał nieugięty, biali turyści głośno wyrażali swoje oburzenie, ona krzyczała, że przecież zapłacili, więc o co chodzi? Cóż, nie okazali, niestety, należnego ceremonii szacunku - zjawili się nieodpowiednio ubrani, nie przywieźli darów… Niewielu turystów zadaje sobie trud dostosowania się do miejscowych norm społecznych, bardzo niewielu próbuje nauczyć się jakichkolwiek zwrotów w lokalnym języku. A tymczasem nawet najmniejsze starania spotykają się z ogromnym uznaniem i mogą przysporzyć szacunku, a czasem wręcz uratować z opresji. Warto nauczyć się prostych zdań czy zwrotów jak „ dziękuję” czy „bardzo smaczne”, ponieważ to niezwykle ułatwia podróżowanie. Wielokrotnie byłam pytana o bezpieczeństwo podczas przemierzania w pojedynkę takich egzotycznych krajów jak Indonezja i wielokrotnie odpowiadałam, że spotykałam się jedynie z życzliwością ludzi, którzy starali się być pomocni na każdym kroku. Nie spotkałam się nigdy z żadnym objawem wrogości czy niechęci, chociaż podkreślam, że kobieta podróżująca samotnie jest w tej części świata zjawiskiem niezwykłym. W konserwatywnych krajach muzułmańskich kobiety rzadko pokazują się same, obowiązuje skromny strój z obowiązkową chustką na głowie. Turystki swoim nieodpowiednim wg mieszkańców zachowaniem, często prowokują gwałtowne reakcje. Sama byłam świadkiem nieprzyjemnej sceny na plaży na wyspie Flores, kiedy starzy rybacy krzycząc wyrażali swoją niechęć i oburzenie zachowaniem zachodnich turystek, radośnie kąpiących się w bardzo skromnych kostiumach bikini. Nie było trudno zauważyć, że tubylcze kobiety przebywały na tej samej plaży w koszulkach i szortach, również kąpieli zażywając w tym dość niewygodnym ubiorze. Ale warto pamiętać, że skromny strój to ważny element kultury i warto, choćby ze względu na własne bezpieczeństwo, przystosować się do panujących lokalnie zwyczajów. Mężczyźni często uważają, że wobec cudzoziemek nie obowiązują te same zasady, co do krajanek. Może przyczyną takiego stanu rzeczy jest bardzo swobodne zachowanie wielu zachodnich kobiet, o którym to tutejsi mężczyźni rozprawiają przy własnoręcznie robionym winie? Pewien sympatyczny, młody muzułmanin poznany nad jeziorem Poso na Sulawesi zapytał mnie kiedyś o zwyczaje panujące w Europie, a dotyczące spraw damsko-męskich. Zresztą temat ten najwyraźniej budził w nim zarówno ciekawość, jak zażenowanie, a do zadania mi dręczących go pytań przygotowywał się chyba ze trzy dni. Zostałam zaproszona do muzułmańskiego domu, przyjęta z honorami, poznałam całą rodzinę i wówczas zapytano mnie o europejskie zwyczaje. Skąd ta ciekawość? Okazało się, że kilka lat wcześniej na wyspę przybywało mnóstwo zachodnich turystów, a wśród nich również samotne kobiety. Z wysnutej opowieści wyciągnęłam wniosek, że były to najwyraźniej turystki seksualne, gdzieś z daleka od domu próbujące znaleźć to, czego w Europie najwyraźniej im brakowało.
Rodzina muzułmańska prowadziła hotel dla turystów, a młody, ciekawski człowiek pracował jako przewodnik i organizator trekkingów, stąd u niego doskonała znajomość angielskiego. Skromni ludzie wynajmowali więc pokoje i obserwowali różne dziwne ich zdaniem zachowania, których pojąć nie mogli. Cóż, wyjaśniłam im, że spotkali się z zupełnie wyjątkowymi zachowaniami, ponieważ w Europie absolutnie nie ma zwyczaju wynajmowania młodych chłopców przez starsze kobiety i jest to coś zupełnie mi nieznanego. Czy przekonałam tą miłą, gościnną rodzinę? Nie mam pojęcia, ale to ja czułam się głupio. Dotychczas sądziłam, że sex-turystyka to gałąź przemysłu stworzona dla mężczyzn a tu masz! Podobno podróże kształcą…. W każdym razie mam radę dla samotnych podróżniczek – bądźcie ostrożne wobec podejrzanie przyjacielskich nieznajomych. Muzułmańska rodzina znad jeziora Poso, która tak serdecznie mnie przyjęła, nie prowadzi już hotelu, ponieważ został on spalony przez katolików podczas zamieszek religijnych, które kilka lat temu miały miejsce. Wszyscy członkowie rodziny mieszkają w skromnym domu, którego budowa ze względu na skromne środki jakimi dysponują, ciągle nie jest ukończona. Senior rodu mocno podupadł na zdrowiu, matka zmarła w kilka tygodni po napaści i pożarze, w którym ci ludzie stracili cały dorobek życia. Oglądałam zdjęcia ocalałe z pożogi i muszę przyznać, że parterowy hotel położony w ogrodzie nad brzegiem urokliwego jeziora naprawdę robił wrażenie, a przedstawieni na zdjęciach ludzie emanowali spokojem i dumą, jaką daje dobrobyt i pewność spokojnego jutra. Tyle, że owo jutro nie okazało się ani spokojne ani pewne. Starałam się odkryć przyczynę owej napaści, ale nikt z rodziny nie potrafił mi jej podać. Ot, żyli obok siebie katolicy i muzułmanie od wielu lat, w zasadzie „od zawsze”, bynajmniej sobie nie przeszkadzając i nagle wybuchła jakaś niekontrolowana nienawiść i wrogość prowadząca do nieszczęścia. Jak wcześniej wspomniałam kilka lat wcześniej odwiedzało wyspę wielu przybyszów z Ameryki i Europy, jednak w tej chwili ruch turystyczny umarł na skutek niepokojów w tej części świata oraz nieustannych walk prowadzonych na tle religijnym. Indonezja jest krajem szalenie niestabilnym, położonym na tysiącach wysp, zamieszkanym przez ludzi o różnych kulturach, zwyczajach, obrzędach. Jednak to stanowi jej niewątpliwy urok, przyciąga, zastanawia. To jest jej dar i przekleństwo. Jedno jest pewne – kilka miesięcy w Indonezji, jednym państwie sprawia, że człowiek czuje się tak, jakby przejechał i poznał wiele krajów.