"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"

W.Jagielski


RELACJE Z WYPRAW >>> Filipiny/Hongkong/Macao

Dzień 6 * 10 Grudnia/poniedziałek * Tinglayan – górskie plemiona

Otrzymujemy śniadanie złożone z zimnych sadzonych jajek i 3 plasterków usmażonej konserwy mielonej (podobnej do naszej turystycznej), do tego ryż i jak zwykle paskudna kawa-instant z USA. Kawa stanowi dla nas zagadkę. Dlaczego mając tak znakomitą własną kawę Filipińczycy uparcie trują się amerykańskim wynalazkiem? Szefowa stwierdza, że będą dwaj kierowcy, bowiem droga w górach jest błotnista i jeden motocykl dla dwóch osób nie da rady. Około 8.30 przyjeżdża 2 chłopaków, z którymi możemy się dogadać po angielsku. Uzgadniamy cenę 1500 P za 2 osoby za cały dzień. Bierzemy suchy prowiant na lunch i wsiadamy na motory. Nasi przewodnicy to Watary Tayab i Tagki Paway. Najpierw, tradycyjnie, udajemy się zakupić w sklepie spożywczym benzynę, oczywiście w butelkach po coli. Przy okazji nasi kierowcy kupują dwie kury, które przywiązują za nogi do kierownicy motoru. Później zaczyna się karkołomna, prawie godzinna jazda pod górę najpierw wybetonowaną dróżką na stromym zboczu, później wąską błotnisto-kamienistą ścieżką wśród szczytów i nad przepaściami, aż docieramy do wioski But-But Proper, wioski Łowców Głów. Do chwili obecnej wybuchają walki plemienne pomiędzy wioskami w regionie Kalinga i But-But jest wymieniana jako jedna z wiodących prym. Mieszkańcy witają nas nad wyraz przyjaźnie prosząc o zapałki, których nie mamy. Kupujemy za 60P cukierki, które w oka mgnieniu znikają w ustach wielu dorosłych i dzieci.

Po dokładnym obejrzeniu wioski idziemy na piechotę zboczami, a później bardzo stromym podejściem do drugiej wioski plemienia But-But - Loccong. Oba siedliska mają elektryczność od wiosny tego roku. Słychać telewizję, jest czysto i schludnie, pomimo tego, że świnie są wszędobylskie i wchodzą nawet do domów. Zostajemy zaproszeni na kawę do jednego z domów. Dziewczęco wyglądająca kobieta podaje pyszną (nareszcie!) kawę i pokazuje zdjęcia wiszące na ścianach, przedstawiające ją jako studentkę, a potem absolwentkę szkoły wyższej. Okazuje się, że skończyła Politechnikę w Bontoc, wydział nauk ogólnych i po studiach wróciła do wsi. Ma dwójkę dzieci i obecnie jest farmerem. Region ten słynie z tarasów ryżowych, budowanych praktycznie wszędzie, na każdym stoku górskim. Najsłynniejsze z nich znajdują się w niedaleko położonej miejscowości Banaue, a budowę ich rozpoczęto 2000 lat temu. Po kawie idziemy do kolejnej, trzeciej wioski Buscalan, zamieszkanej również przez plemię But-But. Najpierw wita nas zapierający dech w piersiach widok tarasów ryżowych, niczym ogromne schody dochodzących do położonej w dolinie wioski. Od spotkanej na drodze kobiety dowiadujemy się, że nie zostaniemy wpuszczeni do wioski, ponieważ mieszkańcy rozpoczęli właśnie sadzenie ryżu i obce osoby są bardzo niemile widziane. Zgodnie z wierzeniami wizyta obcych (czyli wszystkich nie będących mieszkańcami osady) w tym dniu może spowodować nieurodzaj. Niepocieszeni musimy ominąć wioskę idąc pomiędzy polami ryżowymi. Wyprawa dość wyczerpująca. Głodni, bowiem lunch miał być w Buscalan, dochodzimy do wioski naszych przewodników i idziemy do chaty jednego z nich. Tam siedząc na kamiennej posadzce jemy przyniesiony lunch w postaci tłustych kawałków świni z ryżem i jakimiś warzywami, do tego rosół. Zapijamy to dużymi ilościami Coli. Nasi przewodnicy skończyli tylko 6 klas szkoły podstawowej. Teraz utrzymują się tylko z jazdy na motorze w charakterze taksówki. Zabierają po 2 pasażerów, którzy płacą 100 P każdy za jazdę w dół do Tinglayan lub do góry do But-But. Zapytaliśmy się skąd mieszkańcy w tej wiosce mają pieniądze? Więc podobno pracują przy różnych projektach rządowych, sprzedają ryż, w sekrecie powiedzieli nam, że głównie produkują marihuanę i haszysz w okolicznych górach i to jest ich główne źródło utrzymania. W każdej wiosce jest kościół, który pełni również funkcję szkoły. Po poczęstunku wracamy na motorach na dół, do Tinglayan. Znowu karkołomna jazda tylko, że jeszcze szybsza... Szczęśliwie docieramy jednak przed wieczorem do hotelu. Wieczorem pojawia się Francis – znany miejscowy przewodnik, który chwali nam się książką wydaną w 2001 r. p.t. „Łowcy głów - ostatni Filipińczycy”. Francis był przewodnikiem autora wspomnianego, bardzo zresztą interesującego dzieła i kilka ciepłych zdań jest jemu poświęconych. Opowiada nam, że dzisiaj żyje jeszcze tylko dwóch Łowców Głów. Jest znakomitym gawędziarzem i świetnym przewodnikiem dla osób lubiących trekking.