"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"
W.Jagielski
RELACJE Z WYPRAW >>> Filipiny/Hongkong/Macao
Dzień 29 * 2 Stycznia/środa * Camiguin Island – Mindanao Island/Balingoan – Cagayan de Oro – Kibawe
Wczesnym rankiem wyruszamy promem z Benoni do Balingoan na wyspie Mindanao (120P). Czas podróży to 1 godz. W Balingoan idziemy około 300 m do dworca autobusowego, skąd odjeżdżają autobusy do Cagayan de Oro (czas przejazdu niecałe 2 godziny) (110 P), gdzie na bardzo dużym dworcu autobusowym szukamy środka lokomocji do Tacurong. Niestety okazuje się, że do Tacurong ostatni autobus odjechał godzinę temu czyli o godz. 11.00. Jemy lunch w małym dworcowym barze. Młody Filipińczyk proponuje nam różne potrawy, z których wybieramy najmniej egzotyczną i naszym zdaniem najbardziej bezpieczną, czyli nóżki z kurczaka, jajko gotowane i do tego michę ryżu. Szok przeżywamy przy płaceniu rachunku za ten skromny posiłek, ponieważ opiewa on na 216 P. Każda noga kurczaka kosztuje 50 P! Płynie z tego kolejna nauka, że należy pytać się o koszt potraw przed konsumpcją, ponieważ Filipińczyk zawsze może wziąć cenę z kosmosu. Po ekskluzywnym lunchu podejmujemy decyzję o wyjeździe do Kibawe – małego miasteczka zlokalizowanego wśród gór wewnątrz Mindanao, licząc na znalezienie tam jakiegoś hotelu. Jedziemy autobusem bez klimatyzacji (215 P). Według informacji konduktora autobus ma jechać 6 godzin, ale pokonuje trasę w 4 godz. Przed odjazdem przydarza się nam się przygoda - konduktor informuje, że autobus odjeżdża za 5-10 minut, więc jest czas aby kupić kilka ciastek w sklepiku obok na długą podróż. W tym momencie autobus odjeżdża i z trudem udaje się nam go dogonić i zatrzymać. Takich sytuacji w czasie tej podróży było kilka. Na przystankach autobus ruszał po 1 minucie, mimo informacji, że postój będzie trwał 10 minut.
Wydaje się, że Filipińczycy nie przywiązują żadnej wagi do takich informacji a pasażer sam musi pilnować swojego autobusu. Kibawe jest małą mieściną zamieszkałą przez 15.000 osób, wliczając w to okoliczne wioski. Mieścina ma parterową zabudowę, centralnym punktem jest targowisko i dworzec autobusowy. Znajdujemy lodge – Dumapias Traveller’s Inn, który okazuje się sympatycznym prywatnym hotelikiem z miłą atmosferą. Dostajemy najlepszy pokój, który jest małą, ale czysta norą z dwoma łóżkami i „łazienką” w stylu czysto filipińskim, do której należy wchodzić w „obuwiu i w rękawiczkach” i broń Boże nie dotykać czegokolwiek – o kąpieli w tym miejscu nawet nie myśleliśmy. Koszt hotelu wynosi 350 P za noc. W trakcie kolacji w małej restauracji blisko dworca stanowimy dość dużą atrakcję. W trakcie rozmowy okazuje się, że po raz pierwszy w swoim życiu widzą zagranicznych turystów podróżujących bez towarzystwa Filipińczyka. Jedynymi obcokrajowcami przybywającymi tutaj są podstarzali mężczyźni po przejściach czyli mężowie młodych Filipinek z okolicznych wiosek. Po powrocie do lodgu dowiadujemy się, że jedyny hotel w tym mieście funkcjonuje od 5 lat a my jesteśmy pierwszymi zagranicznymi turystami którzy w tym hotelu nocują. Wieczorem poznajemy młodego, 31-letniego nauczyciela, który od 3 lat uczy w szkole w wiosce górskiej plemienia Manobo. Po krótkiej dyskusji z nauczycielem decydujemy, że zostajemy na jeden dzień w Kibawe i jutro z samego rana jedziemy z nim do całkowicie odciętej od cywilizacji wioski.