"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"

W.Jagielski


RELACJE Z WYPRAW >>> Przez Pustkowia Ameryki Południowej

Dzień 8 * 31 Grudnia/środa * Corumba - Quijarro – San Jose de Chiquitos

 

Ostatni dzień starego roku witam skokiem do hotelowego basenu i śniadaniem w stylu brazylijskim czyli z dużą ilością owoców. W recepcji uzyskujemy informację, że z graniczącego z Brazylią miasta boliwijskiego nie kursują dziś żadne środki lokomocji do położonego w głębi Boliwii Santa Cruz. Słynny pociąg też dziś nie jeździ. Podejmujemy jednak decyzję o przekroczeniu granicy. Udajemy się na dworzec autobusowy w Corumbie, ponieważ znajduje się tutaj biuro imigracyjne, w którym należy uzyskać stempel wyjazdowy. Biuro jest czynne od 8 rano do 16 i poza tymi godzinami nie ma możliwości przekroczenia granicy (chyba, że stempel uzyskamy dzień wcześniej). Następnie lokalnym autobusem (2 BRL) jedziemy na granicę oddaloną o 10 km. Tam piechotą przekraczamy granicę nie kontrolowani przez żadne służby brazylijskie. Po stronie boliwijskiej czeka nas standardowa procedura celna i okazuje się, że bez stempla wyjazdowego z Brazylii nie wpuszczono by nas do Boliwii. Po wypełnieniu kilku formularzy wsiadamy do czekającej już taksówki (10 BRL), którą jedziemy 2 km do pierwszej miejscowości w Boliwii – Quijarro, w której znajduje się stacja kolei żelaznej oraz położony w pobliżu niej dworzec autobusowy. Boliwia jest jednym z najbiedniejszych krajów Ameryki Południowej, ale zachowała swój niepowtarzalny klimat. Okazuje się, że jedynie autobusem możemy udać się w dalszą podróż. Najbliższy odjeżdża o 13 po południu (70 Bol), kolejne kursują w odstępach kilkugodzinnych, ostatni odjeżdża o 19.00. Przy głównej ulicy znajduje się Gran Hotel Colonial – schludnie wyglądający budynek obiecuje dość wygodny nocleg. Okoliczne kramy oferują prostą, lecz bardzo smaczną kuchnię – jemy smażoną rybę z ryżem i sałatką z pomidorów (10 Bol). Ceny są tu zdecydowanie niższe niż w drogiej Brazylii, którą pod względem utrzymania się można porównać z Polską. Panuje upał, temperatura przekracza 30 stopni. Kontakt w języku angielskim jest niemożliwy. Bez znajomości hiszpańskiego nie sposób się porozumieć. Autobus do Santa Cruz jedzie kilkanaście godzin, więc powitanie Nowego Roku zapowiada się w autobusie. Postanawiamy więc zatrzymać się w miasteczku San Jose de Chiquitos słynnym z misji Jezuickiej. Po kilku godzinach jazdy nową asfaltową szosą dojeżdżamy do miejscowości Robore, gdzie zatrzymujemy się na posiłek złożony z kilku zakupionych w przydrożnym kramie znakomitych empanadas czyli pierożków z nadzieniem mięsno-warzywnym (5 Bol). Spotkani przypadkowo młodzi Czesi częstują nas czeską salami. Późnym wieczorem dojeżdżamy do malutkiego miasteczka San Jose de Chiquitos. Po przebyciu piechotą około kilometrowego odcinka docieramy do rozległego, centralnego placu otoczonego charakterystyczną dla tego miejsca parterową zabudową. Znajdujemy pokój w hotelu Turubo (80 Bol), prowadzonym przez, jak się później okazuje, niezwykle religijną kobietę. Idziemy na Sylwestrową kolację do jedynej czynnej w miasteczku restauracyjki. Prawie wszystkie stoliki są zajęte, większość z nich umieszczono na zewnątrz, siedzimy przy typowych plastikowych stolikach ogrodowych. Młodą kelnerkę prosimy o kartę dań, ale zamiast tego otrzymujemy informację, że dzisiaj serwowane jest polio z frytkami oraz piwo lub coca cola. Jedyny wybór to 1 lub 1 kurczaka (38 Bol na 2 osoby z piwem), nasza kolacja sylwestrowa nie jest więc wyszukana i wystawna, ale atmosfera jest doskonała. Dzieci i młodzież urządzają fajerwerki, kanonada nasila się z chwilą wybicia godziny 24-tej. Tak oto witamy 2009 rok.