"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"
W.Jagielski
RELACJE Z WYPRAW >>> Chiny - co dalej?
Chińczycy zawsze bardzo byli przywiązani do wierzeń (rzadko przybierających formę zhierarchizowanej instytucji kościelnej czy spójnego systemu religijnego) oraz do słuchania autorytetów i władców, których pozycja prawie dorównywała bóstwom. Mao doskonale znał swoich rodaków, wiedział, że są przyzwyczajeni do posłuszeństwa, ale na stanowisku bóstwa widział jedynie siebie. Kazał zatem niszczyć buddyjskie świątynie i klasztory bynajmniej nie dlatego, że gardził religią. Poza nim żadne inne autorytety nie były potrzebne. W pewnym okresie historycznym Chińczycy powtarzali więc jak mantrę buddyjską myśli Wielkiego Przewodniczącego zawarte w Czerwonej Książeczce, a posążki bóstw zostały zastąpione portretami pana w szarym uniformie. Młodzi mnisi we wspomnianym świątynnym Disneylandzie wyjaśnili nam, że duchowość w Chinach zaczyna się powoli odradzać, znów powstają szkoły buddyjskie i władza daje zielone światło organizacjom religijnym, ale jednocześnie bardzo się boi utraty kontroli nad nimi. Mnisi idą więc na kompromis - mieszkają w tym dziwnym kompleksie, pozwalają się fotografować, ale ich wiara jest jak najbardziej autentyczna i szczera. Pozwoliło nam to spojrzeć inaczej na modlących się ludzi. Komercja komercją, ale skoro inaczej nie można? Zastanawialiśmy się, czy miasteczko Lijiang też jest takim kompromisem? Stare miasto ze swoimi wąskimi, brukowanymi kamieniami uliczkami, poprzecinane siecią kanałów, nie otoczone, w przeciwieństwie do typowych miast chińskich, żadnym murem jest wciśnięte w inne Lijiang - hałaśliwe, ruchliwe, pełne nowoczesnych drogich sklepów i wieżowców. Położone na kilku kilometrach kwadratowych przeciwstawia się napierającemu na nie, agresywnemu miastu. Powinno być skansenem, otoczonym szacunkiem dla historii, ale komercja króluje tu w najlepsze.
Każdy dom przerobiono na sklep z pamiątkami, bar, restaurację albo dyskotekę, zaczynającą działalność około godziny 22, a kończącą nad ranem. Nieprzerwany tłum turystów depcze wszystko wokół i siebie nawzajem, je, kupuje, krzyczy i pije. Sprzedawczynie w sklepie oraz kelnerki w barach są ubrane w tradycyjne stroje ludu Naxi i pozostaje pytanie - dla komercji i lepszej sprzedaży towarów, bo wyglądają pięknie i egzotycznie, czy jest to może forma ochrony własnej kultury? Czy bogowie ludu Naxi nadal zamieszkują ich domy czy też raczej dawno już uciekli, nie mogąc znieść panującego wszędzie hałasu i chaosu? To pytanie szczególnie silnie nasuwa się w modnych dyskotekach, gdzie przedstawicielki rodu Naxi, podobnie jak sprzedawczynie ubrane w tradycyjne stroje, wyginają się i wdzięczą w rytm ogłuszającej, zachodniej muzyki… W przeważającej większości turystami są Chińczycy, którzy poznają własny kraj wykupując pakiety typu : Szanghaj-Lijiang-Pekin w jakimś biurze podróży i jadą zwiedzać zawsze w grupie, z planem i przewodnikiem. Można doskonale rozpoznać, kto do jakiej grupy należy, ponieważ każda z nich charakteryzuje się jakimś identycznym elementem stroju - jednych wyróżniają z tłumu np. żółte czapeczki, innym razem widzimy gromadkę grzecznie ciągnącą za przewodnikiem odzianą w identyczne, czerwone koszulki. Grupowe zwiedzanie jest również bardzo charakterystyczne dla Japończyków z tym, że ich raczej nie można rozpoznać po strojach, ale po zachowaniu - zawsze wszyscy razem podnoszą malutkie aparaty fotograficzne i zawsze fotografują w tym samym momencie te same obiekty, po czym na znak przewodnika zdyscyplinowani przesuwają się dalej i za chwilę rytuał grupowego fotografowania kolejnego obiektu zostaje powtórzony przez wszystkich.
Cóż, co kraj to obyczaj. Chińscy turyści uwielbiają kupować, więc handel pamiątkami kwitnie.Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że nie tylko handel pamiątkami jest tutaj rozpowszechniony, podobno młode kobiety oferują na sprzedaż także całkiem inne rzeczy i spotyka się to z dużym zainteresowaniem chińskich, zapracowanych, potrzebujących relaksu biznesmenów. Na każdej uliczce znajduje się kilka biur podróży, ale nastawione są one głównie na turystę rodzimego i ze zdziwieniem zorientowaliśmy się, że w żadnym z nich nikt nie był w stanie porozumieć się z nami w języku innym niż chiński.
Zresztą pracujący w biurach Chińczycy byli z kolei bardzo zdziwieni tym, że my nie mówimy po chińsku. To zdaje się być bardzo zabawne, ale jeśli weźmiemy pod uwagę rozmiary i możliwości chińskiej ekspansji to może trzeba się zastanowić nad koniecznością kupienia podręcznika do nauki języka mandaryńskiego? Nie spotkaliśmy wielu turystów z zachodu, chociaż na każdej uliczce znaleźć można restauracyjkę oferującą english breakfast i obsługę w tymże języku. Postanowiliśmy zjeść kolację w tym dziwnym mieście, zastanawialiśmy się nad wyborem miejsca spacerując wzdłuż kanałów i zastanawiając się, jakie jest prywatne życie mieszkańców tego miejsca?