"Dotknąć samemu, sprawdzić jak jest naprawdę"
W.Jagielski
RELACJE Z WYPRAW >>> Chiny - co dalej?
Chińska transformacja była największym wydarzeniem XX wieku, zmiany przeprowadzono błyskawicznie, objęto nimi miliard ludzi i praktycznie pozbawiano miski ryżu społeczeństwo chłopskie, które jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej głęboko tkwiło w feudalizmie. Chiny startowały do reform spustoszone przez Rewolucję Kulturalną. Różnice w zamożności zaczęły się błyskawicznie powiększać, a dzisiejsze różnice w standardach życia pomiędzy mieszkańcami wschodnich metropolii a wieśniakami z zachodu ktoś porównał do tych, które występują między Hiszpanią a Senegalem. Chiny jednak, dzisiaj „fabryka świata”, najwyraźniej dźwigają się z biedy, chociaż zastosowana kuracja jest drakońska. Prości ludzie ze wsi, przybywający do miast w poszukiwaniu pracy, najczęściej nie znają swoich praw, pracują ponad siły, mieszkają w bardzo kiepskich warunkach, a pozostawione na wsi rodziny odwiedzają raz w roku. Min gong czyli wiejscy robotnicy mieszkają w dzielnicach przypominających murzyńskie slumsy w USA i pomimo tego, że nie mają problemu ze znalezieniem zatrudnienia, wciąż czują się dyskryminowani. Nie mają prawa do meldunku (hukou), a bez niego nie mogą korzystać z opieki medycznej i edukacji. „Porządni” obywatele nie mają najlepszego zdania o dzielnicach zamieszkanych przez wędrownych robotników, gdzie przestępczość jest wysoka, a warunki sanitarne pozostawiają dużo do życzenia.
Prowadzona polityka harmonizacji ma za zadanie wyrównywać różnice pomiędzy klasami, ale wiadomo, że wyrównywanie różnic prowadzi do wzrostu apetytu tych, którym się poprawia. Niewątpliwie do grupy „lepszych” obywateli należy chińska, bananowa, zapatrzona na zachód młodzież. Młodzi ludzie to pokolenie jedynaków, do granic możliwości rozpieszczanych przez rodziców i dziadków. Na ulicach dużych miast spotyka się całe grupy zblazowanych, przesiadujących godzinami w kafejkach internetowych młodych ludzi, których stroje i fryzury to naprawdę podziwu godne dzieła sztuki. W Chinach wprowadzono politykę „jednego dziecka”, stąd owo pokolenie jedynaków – „małych cesarzy”. Przez tysiąclecia rodzina była dla Chińczyków fundamentem społeczeństwa i wartością bezcenną, obecnie nawet oni twierdzą, że żyłoby się lepiej, gdyby nie było tylu ludzi. Według azjatyckich tradycji tylko męski potomek kontynuuje linię rodu, może opiekować się duchami rodziców po ich śmierci oraz bardziej nadaje się do prac polowych, stąd niemożność urodzenia syna lub (lepiej) synów przez wieki stanowił koszmar chińskich kobiet. Tradycja jest silna, więc jeśli para ma tak strasznego pecha, że urodzi jej się potomek płci żeńskiej, to w wielu wypadkach zostaje on natychmiast zlikwidowany. Kilka lat temu prasę zachodnią obiegł fotoreportaż, który pokazywał, jak zostało potraktowane ciałko kilkudniowej dziewczynki. Malutkie, nagie zwłoki zostały umieszczone na ruchliwym chodniku, tuż obok krawężnika. Z kilkudziesięciu przechodzących osób zainteresował się martwym dzieckiem jedynie starszy mężczyzna i w odruchu ludzkiego współczucia podniósł je i …wrzucił do pobliskiego kosza na śmieci.