Publikacje > Relacje > Kuźnia Nowowiejska 24-26.07.2009

Kuźnia Nowowiejska – miejsce do którego chce się wracać. Malowniczo położony piękny ośrodek jeździecki, który swą atmosferą przyciąga wszystkich, którzy odwiedzą to miejsce. Drugi raz uczestniczyłam w zawodach rajdowych organizowanych w tym miejscu. Rok temu byłam członkiem ekipy serwisowej mojej serdecznej koleżanki Beaty, która wciągnęła mnie w tą dyscyplinę sportową i rozkochała w koniach arabskich. Nasze wspólne wyjazdy na zawody ciągną się od paru lat i z niejednego pieca chleb jadłyśmy. Mam nadzieję, że jeszcze wiele przygód przed nami.W zeszłym sezonie te zawody wypadły w takim terminie, że sama osobiście nie czułam się na siłach na start. W domu została moja 3 miesięczna córeczka. Zawody jednak były świetne. Atmosfera, trasy, ośrodek wszystko było jak najbardziej profesjonalne.

Organizatorzy podjęli trud organizacji zawodów rajdowych i spisali się na piątkę. Cała moja ekipa zdecydowała, że zawody w Kuźni w przyszłym roku obstawiamy na pewno. Warto tu przyjechać dla całej zabawy.! Każdy, kto jeździ konno i startuje w zawodach w różnych miejscach i na różnych koniach w swej pamięci ma na pewno jakiś jedyny, najważniejszy start. Dla mnie był on ważny właśnie w Kuźni, w lipcu tego roku. Dlaczego? Koń, na którym startowałam jest koniem wyjątkowym – gniada, 6 letnia klaczka kuhajlanka.

Bystre i trochę o wrednym wyrazie oko łypiące spod czarnej grzywy od razu zwróciło moja uwagę, gdy dwa lata temu przyjechała do stajni. Klaczka indywiduum. Kapryśna i charakterna. Jedyna ze stawki koni, z którymi przyjechała dopiero w tym sezonie zaczynała starty. Potocznie mówimy o niej „elektryczna”, bo na wszystko reaguje jak porażona prądem. Bardzo dużo czasu potrzebowała na zapoznanie się z ogólnie pojętym normalnym zachowaniem.Straszne jest wszystko i wszędzie. Trudności sprawiała w boksie, padoku, terenie i obsłudze codziennej. Praca, praca, praca wielu osób i o każdej porze. Pierwsze wycieczki na niej w teren graniczyły z niebezpieczeństwem. Zdarzyło się jej poturbować porządnie Beatę. Kask, kamizelka, ochraniacze to strój obowiązkowy i już nawet bezdyskusyjny. Niezależny od pogody. Zapadła decyzja.Jedziemy na zawody! Adrenalina jeszcze w stajni wysoka, a na zawodach sięgała zenitu. Odrzucenie moich emocji na dalszy plan było dla mnie jak tortura psychiczna, by moja końska koleżanka nie odczuwała, że ja się denerwuje i za nią i za siebie, podwójnie.

Najbardziej przerażało mnie, jak ona zareaguje na to wszystko, co dzieje się na zawodach, pomijając bieg, bo w przysłowiowym lesie to wiedziałam, że damy sobie radę. Po przeglądzie weterynaryjnym odetchnęłam - już wszystko będzie ok.Wypucowana do granic możliwości czekała na start. Dziewczyny się śmiały, że skóra jej zejdzie od tego czyszczenia. Byłam z niej dumna. Zwłaszcza, że to jedyna przedstawicielka płci kobiecej w naszej stajni. I dlaczego ten rajd aż taki ważny. Bo Essa stanęła na wysokości zadania. Podróż trajlerem zniosła jak stary koń, choć przy wprowadzaniu tak dziabnęła mnie w plecy, że siniak wielkości dłoni świecił jeszcze przez miesiąc. W stajni rozejrzała się po boksach zlokalizowała obok stojące konie, które znała, więc jak gdyby nigdy nic zajęła się sama sobą. Zero stresu nerwów czy jakichkolwiek oznak niepokoju. Gdy wybiła godzina 0, wszystko poszło tak, jakby brała udział w takiej imprezie już od wielu lat.
Agnieszka Gutowska-Woźniak

Dokument bez tytułu