Publikacje > Relacje > Kevelaer 05-06.06.2014

Zawody pełne niemiłych niespodzianek
W ubiegłą sobotę razem z Cesihusem (Avangard i Cesia/Pers, hod. R. Talarek) wzięliśmy udział w zawodach w Kevelaer (Niemcy). Wystartowaliśmy w konkursie CEI3***. Teren ośrodka jeździeckiego , gdzie odbywał się rajd, jest bardzo rozległy, otoczony torem treningowym dla kłusaków. Na stajnie zostały zaadoptowane betonowe, pokryte darniną i krzakami bunkry z czasów II Wojny Światowej znajdujące się w lesie. Mieliśmy, podobnie jak inni zawodnicy, problem ze znalezieniem boksu dla konia. Organizatorzy nie pomyśleli o umieszczeniu jakichkolwiek wskazówek dotyczących dojazdu do stajen, biura zawodów itd.
To dałoby się przeżyć, ale fatalnie oznaczono również trasę rajdu. Nigdzie nie zaznaczono skrętów- np. u nas jest to strzałka na asfalcie albo na tabliczce obok drogi. Drogę wskazywały jedynie kolorowe wstążeczki umocowane na krzakach i drzewach. Długie , 2-kilometrowe odcinki szlaku, często pozostawały bez żadnych oznaczeń. Organizatorzy nie postarali się także o zapewnienie zawodnikom bezpieczeństwa, ponieważ wielu przejazdów przez ruchliwe, asfaltowe drogi też nikt nie pilnował… Cesihus biegł bardzo dobrze, szybko (1-2 minuty) wchodził na bramki weterynaryjne, parametry miał świetne. Po 80km mieliśmy dobre tempo 15,5km/h, w doskonałych nastrojach wyjechaliśmy na kolejną pętlę i... zagubiliśmy się gdzieś w polach i łąkach…Uparcie, kilkukrotnie wracałam do miejsca, w którym kończyło się oznakowanie trasy i w żadnym razie nie mogłam odnaleźć jej dalszego przebiegu. Na bezsensownym kręceniu się w kółko zmarnowałam około godziny i nadłożyłam 14-15 km. Żar lał się z nieba, duchota panowała okrutna , temperatura podskoczyła do 32 stopni, a koń pozostawał bez wody i chłodzenia…Dość o tym…W końcu dotarliśmy do mety odcinka, Cesihus nadal był w bardzo dobrej kondycji, wchodził na bramkę 3 minuty z ruchem A. Po obowiązkowej re-inspekcji jego wszelkie parametry nie budziły zastrzeżeń, mogliśmy walczyć dalej, a wysokie tempo przejazdu pierwszych 80km sprawiło, że nadal mieliśmy duży „zapas”, ponieważ po feralnej, czwartej pętli nasza średnia wynosiła 13,7km/h. ALE…no, właśnie, pozostawało jedno „ALE”…Przebycie dodatkowego, „nadprogramowego” odcinka oznaczało, że Cesihus będzie musiał pokonać dystans 175 kilometrów, zamiast zaplanowanych 160… I to przy optymistycznym założeniu, że się nie pogubię na kolejnych pętlach! Pogadałam z koniem i doszliśmy do wniosku, że nie będziemy podejmować tego typu próby, bo nie byłoby to rozsądne ze względu na zdrowie zwierzaka tym bardziej, że nadal było bardzo duszno i utrzymywała się równikowa temperatura. Ku zdziwieniu lekarzy wycofałam konia z dalszego wyścigu i poszliśmy na podwieczorek- dla mnie kawa, dla Cichusia trawa. Będą kolejne zawody… Następnego dnia okazało się, że trasa została zmieniona przez dowcipnych rowerzystów, którzy poprzewieszali kolorowe wstążeczki i stworzyli całkiem nowy szlak rajdowy kończący się w środku jakiegoś pola... Kilka razy startowałam w Niemczech i zawody zawsze były znakomicie zorganizowane. W Kevelaer tego zabrakło, zawiodła niemiecka precyzja. Poinformowaliśmy sędziów o fatalnie oznakowanej trasie i problemach z tego wynikających. Ale cóż z tego, że wiedzą? Pocieszające, że nie byliśmy jedynymi, którzy mieli tego typu uwagi. Wyjazdu na zawody do Kevelaer nikomu nie polecam…

Beata Szlezyngier-Jagielska