Publikacje > Relacje > Bravone 2013

Rajdowy sezon 2013 zakończyłyśmy udziałem w zawodach rangi międzynarodowej zorganizowanych we francuskim Bravone położonym na przepięknej, malowniczej wyspie Korsyce. Wystartowałyśmy w dwudniowym konkursie CEI 2** (140 km) podzielonym na dwa etapy (2x70 km). Kasia Kłosek dosiadała 9-letniego Cemira (Kornet i Cesia/Pers), ja jechałam na 11-letnim Cesihusie (Avangard i Cesia/Pers). Oba konie zostały wyhodowane przez p. Roberta Talarka. Na miejsce zawodów dojechaliśmy z trudnościami po podróży trwającej 5 dni. Do ostatniej chwili nie mieliśmy pewności czy uda się nam dotrzeć, ponieważ ze względu na gwałtowne załamanie pogody oraz panujący na morzu sztorm nie otrzymaliśmy pozwolenia na płynięcie promem. Z nadzieją czekaliśmy na poprawę pogody we włoskim, portowym mieście Livorno. Po dwóch dniach wiatr się zmniejszył i kolejny raz ruszyliśmy do portu z nadzieją, że tym razem przeprawimy się na Korsykę. I udało się dosłownie w ostatniej chwili! Godzinę przed badaniem weterynaryjnym dotarliśmy w końcu na miejsce przeznaczenia, ale konie po kilkudniowej podróży oraz trwającym kilka godzin morskim rejsie wyglądały na zmęczone. Nie tak miało być…Zaplanowaliśmy przyjazd na wyspę dwa dni wcześniej, żeby zwierzęta mogły odpocząć przed trudnym startem. Stało się inaczej i teraz pozostawało mieć nadzieję, że „jednonocny” relaks wystarczy im na zregenerowanie nadwątlonych sił. Pogoda przez cały czas nas nie rozpieszczała. Lało, wiało, grzmiało, a niska temperatura zupełnie jakoś nie kojarzyła się z tą słoneczną wyspą. W propozycjach zawodów podano, że zostaną one rozegrane na dwóch 35-kilometrowych, malowniczych pętlach. Jedną z nich opisano jako „górską” z różnicą wzniesień około 250m, druga miała być płaska, biegnąca brzegiem morza. Tymczasem obfite opady deszczu zmusiły organizatorów do zmiany wyznaczonych tras i na chwilę przed startem okazało się, że „do dyspozycji” pozostała jedynie trudna, górska pętla… Wystartowałyśmy o 9 rano w strugach deszczu. Śliska, mokra glina oblepiała końskie kopyta, strome podjazdy dawały się we znaki, zwierzęta z trudem dawały sobie radę z kamienistymi zjazdami w dół. Najtrudniejszym momentem rajdu okazała się chyba jednak wezbrana, płynąca głębokim wąwozem rzeczka. Nie wiem, co było bardziej niebezpieczne- czy zjazd ze stromej ściany w błocie i kamieniach czy też podjazd wąską, pełną korzeni ścieżyną? Jadąc, a raczej przeprawiając się przez błoto i kamienie zastanawiałam się, czy nie powinnyśmy się wycofać ze względu na dobro naszych koni? O kontuzję było tu naprawdę bardzo łatwo…Pierwszego dnia nasze tempo nie było imponujące, ale ani Cesihus, ani Cemir po prostu nie umiały poradzić sobie z takim terenem. Francuskie rumaki zaprawione w bojach we Florac, Uzes czy Compiegne pognały o wiele szybciej i wydawało się, że dosiadający ich zawodnicy też nie byli specjalnie zdziwieni panującymi warunkami. My wiele razy zsiadałyśmy z koni na trasie i sprowadzałyśmy je w dół, ślizgając się i tracąc równowagę w mokrej glinie i kamieniach. Pierwszy etap oba konie ukończyły pozostając w bardzo dobrej formie, ale drugiego dnia rano okazało się, że Cemir nie rusza się dobrze i ma napuchnięte nogi. 70-kilometrowy rajd w mokrym błocie najwyraźniej nie wyszedł mu na zdrowie…Cesihus wystartował z grupą francuskich rumaków i najwyraźniej postanowił pokazać, że polski koń ma wolę walki i wcale nie zamierza ustąpić!

Tego dnia już zdecydowanie mniej przeszkadzało mu podłoże, dwukrotnie pokonał koszmarną rzeczkę oraz jeszcze gorszy podjazd i powoli zaczęliśmy przesuwać się z ostatniego, zajmowanego przez nas miejsca mijając zmęczonych trasą francuskich i włoskich zawodników. Koń szedł swobodnie, równo i chętnie, doskonale prezentował się na bramkach, szybko schodził z tętna i widać było, jak bardzo jest z siebie zadowolony. Z dumnie uniesioną głową wyciągniętym kłusem minął linię mety jako ósmy w klasyfikacji i już po 4 minutach zaprezentował się na bramce weterynaryjnej z tętnem o wartości 50. Z obu naszych koni jesteśmy bardzo dumne i zadowolone, ponieważ poradziły sobie z trasą i trudami podróży. Może Cemirowi brakuje jeszcze doświadczenia, którym już najwyraźniej dysponuje jego starszy i bardziej „zaprawiony w bojach” pół-brat? Po tych zawodach ktoś ze znajomych stwierdził, że w Polsce mamy powolne i łatwe rajdy turystyczne, sport to jest we Francji i Emiratach…Jakoś nie mogę się zgodzić z tym twierdzeniem, ponieważ jest gdzieś granica między zdrowym sportem a hazardem i mam wrażenie, że wielokrotnie jest ona przekraczana, a cenę za to płacą konie. Moje zdanie na temat „rekordów szybkości” wyrażałam już przy wielu okazjach, teraz więc wspomnę jedynie o tym, że zawody w Bravone ukończyła jedynie połowa koni. Czy to dobry wynik? Przy tak trudnej, kamienistej trasie o kontuzję nietrudno, ale jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że w kilku wypadkach zawodnicy zostali wyeliminowani jakby na własne życzenie…Bo wystarczyło tylko nieco zwolnić, pozwolić koniowi odpocząć, bo koń to jednak nie motor… Pomimo trudnych warunków klimatycznych atmosfera na zawodach była naprawdę bardzo ciepła. Na każdym kroku spotykaliśmy się z wyrazami sympatii i zdaje się, że nasz trzyosobowy team stanowił „tercet egzotyczny”. Zarówno na trasie, jak i na bramkach weterynaryjnych wielokrotnie słyszeliśmy okrzyki: ” Vivat Polonia”. Po zawodach zostaliśmy zaproszeni na uroczystą kolację fundowaną przez organizatorów, gdzie podano typowe dania korsykańskie, a wino lało się strumieniami. Szkoda tylko, że mieliśmy dość ograniczone możliwości porozumiewania się ze względu na brak znajomości języka francuskiego. Jedna z sędzin, bardzo sympatyczna Szwajcarka, na szczęście mówiła po niemiecku i służyła nam jako tłumaczka. W języku angielskim porozumiewaliśmy się z parą sędziów francuskich, odpowiedzialnych za obsługę elektroniczną zawodów. I w zasadzie na tym kończyły się nasze możliwości prowadzenia rozmowy… Korsykanie to ludzie bardzo ciepli, gościnni i przyjaźni, więc jednak po pewnym czasie i po kilku lampkach wybornego wina prowadziliśmy ożywioną konwersację polsko-francuską używając dużej ilości gestów. I wszyscy wszystko rozumieli. W każdym razie zostaliśmy serdecznie zaproszeni na kolejne zawody na Korsyce…Czy pojedziemy? Czas pokaże…. Beata Szlezyngier-Jagielska
Beata Szlezyngier-Jagielska