Joanna Klinicka
Joanna Klinicka jest młodą zawodniczką, ale ma już wiele sukcesów na koncie. W sezonie 2012 zajęła 3.miejsce na MPJiMJ w Horyszowie oraz uplasowała się na 8.miejscu w rankingu zawodników rajdowych. Dziś opowiada o swojej pasji.
„Moja przygoda z jeździectwem zaczęła się gdy miałam 12 lat. Swoje pierwsze kroki stawiałam w prywatnej stajni Państwa Żero oddalonej o kilka kilometrów od mojej rodzinnej miejscowości. Tak się złożyło, że córka właściciela brała wówczas udział w rajdach długodystansowych startując na koniach Parajana (xo) i Cezar (NN). Po dwóch latach intensywnej nauki jazdy konnej mój tata postanowił podarować mi konia. Nie planowałam kupna wierzchowca z myślą o jakiejś konkretnej dyscyplinie i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby kupić konia arabskiego. Po pół roku poszukiwań mój tata, który jest myśliwym, poznał na polowaniu Zbigniewa Januszyka, właściciela małej stajni hodowlanej koni arabskich. Zaproponował nam on kupno arabokonika. Gdy dojechaliśmy na miejsce zobaczyłam konia wyglądającego jak osiołek, który urodą nie grzeszył. Dopiero gdy zobaczyłam jego ruch od razu się w nim zakochałam. Miał wtedy 3 lata i bezpośrednio po kupnie pojechał na szkolenie do Janowa Podlaskiego do koniuszego Krzysztofa Semeryły. Po dwóch miesiącach sama kontynuowałam z nim pracę. Okazał się bardzo nerwowym koniem i pozostał bardzo nieufny. Po roku zdarzył się z mojej winy nieprzyjemny wypadek. Na przełomie lutego i marca roku 2008 Dirhamowi pękła kość śródręcza. Oczywiście stało się to przez moją głupotę. Skakałam na koniu, kiedy ziemia była jeszcze przymarznięta. Na szczęście nie była to groźna kontuzja, skończyło się bardzo delikatnym uszczerbkiem. Według zaleceń jednego z najlepszych lekarzy weterynarii miał nakładaną na tę nogę glinkę i dostał 3 miesiące całkowitego odpoczynku. Ja mu dałam 7 miesięcy wolnego. Jeździłam z Sylwią Żero jako obserwator rajdów, aż we wrześniu 2008r. udało mi się wystartować pierwszy raz w klasie L i następnie w październiku na tym samym dystansie. Swoje pierwsze kroki stawiałam jako zawodniczka KJ Kres. Przez 3 lata uczyłam się w Białymstoku i oczywiście konia zabierałam ze sobą. Wynajmowałam pensjonat u Pana Witalisa Nikołajuka i codziennie po szkole jeździłam do konia. Za swoje i Dirhama największe osiągnięcie uważam ukończenie dystansu 125 km w Gieniuszach. Nie jechałam w zawrotnym tempie, ale jestem dumna ze swojego konia, bo mimo tego, że nie jest to arab i nie ma rewelacyjnego rodowodu, ma za to wielkie serce do walki. Podczas swojej „kariery rajdowej" zawsze zwracam uwagę na dobro konia i gdy widzę, że nie daje on rady- ”odpuszczam”. Nie zależy mi na zawrotnych prędkościach rodem z pustyni, na co teraz w Polsce jest moda. Nie chcę pobijać rekordów prędkości i „sprawdzać” za wszelką cenę przydatności moich koni do rajdów długodystansowych, często kosztem ich zdrowia. Dla mnie przede wszystkim to przyjaciele, a starty w zawodach są przygodą. Dirham jest,jak wspomniałam, koniem dość nerwowym, bardzo płochliwym, nie jest typem pieszczocha, ale wszystkie te cechy wynagradza jego zachowanie pod siodłem. To mały konik, ale z wielkim serduchem do walki. Jesteśmy razem już 6 lat i mam nadzieję, że jeszcze wiele startów przed nami, a później czeka go emerytura. Oczywiście przy moim boku. Duże nadzieje pokładam również w koniu Burans (Bekiesza/Wigor x Ostragon), którego mamy od 2008 roku, a swoje starty na nim zaczęłam w roku 2011. Myślę, że osiągnięte wyniki są dość dobre. W tej chwili ukończył już 100km w Krainie Kuhailana w MPJiMJ, ale nie był to, niestety, udany start, bo trasa po prostu nas pokonała i Burans się zakwasił.. Nigdy nie chodził po górkach, ponieważ w miejscu mojego zamieszkania nie ma nawet najmniejszych wzniesień, jest zupełnie płasko. A wiadomo, że w terenie górzystym pracują całkiem inne mięśnie. Mimo to cieszę się, że udało nam się ukończyć te zawody. Burans jest bardzo trudnym koniem. Przez rok biegał na torach i do tej pory coś mu z tych czasów postało w pamięci. Jest wierzchowcem, który cały czas „ciągnie” do przodu, ma dość szybki i intensywny galop mimo moich nieudolnych prób skrócenia go. Lubi ponieść, a kiedy obok biegnie drugi koń zdarza mu się to dość często- wtedy ratuje mnie tylko hackamore, bo na wędzidle nie miałabym szans z jego siłą. Jest koniem bardzo ambitnym, bardzo wygodnym a jazda na nim to sama przyjemność. Mimo tego, że nie należy do łatwych osobników mam nadzieje, że nasza współpraca będzie w przyszłości owocna, a teraz małymi kroczkami dążymy do coraz lepszych wyników. Chciałabym też wspomnieć o osobie, bez której moje starty w tej dyscyplinie nie miałyby racji bytu - mianowicie o moim tacie, Wiesławie, który towarzyszy mi na każdych zawodach. Wspiera mnie, jest najlepszym serwisantem jakiego mogłabym sobie zażyczyć, śledzi wyniki, wylicza czasy - jest moim najlepszym managerem. Jestem mu wdzięczna najbardziej na świecie, bo bez niego nie osiągnęłabym tego, co udało się zdobyć dotychczas. Prywatnie studiuję weterynarię na pierwszym roku w Lublinie, od 2 lat jestem myśliwym, a od 9 lat czynnie gram w piłkę ręczną. Joanna Klinicka”
Beata Szlezyngier-Jagielska