Gwatemala
„Leciałam do Ameryki Centralnej z mieszanymi uczuciami, ponieważ niezbyt dobrze znam ten zakątek świata i jakoś nigdy specjalnie mnie nie pociągała podróż w tamtym kierunku. Ulubionym celem moich wypraw zawsze i nieodmiennie pozostawała Azja Południowo-Wschodnia z jej niezapomnianymi smakami, zapachami, bogactwem kultury, mruczącymi mantry mnichami oraz tonącymi w spokoju i ciszy buddyjskimi klasztorami, w których tak łatwo można uciec od naszej zachodniej, hałaśliwej codzienności. Powodowana ciekawością i chęcią poznawania świata wielokrotnie podejmowałam decyzje o wyprawie do Gwatemali, Panamy czy Hondurasu, ale zawsze kończyło się to na chęciach i nigdy nie mogłam doprowadzić projektu do końca, widać tak musiało być. Możliwe, że to poprzednie wcielenia dawały o sobie znać i znów lądowałam w Kuala Lumpur, zamiast obrać za cel dotarcie np. do Gwatemala City… Przy planowaniu kolejnej podróży doszły do głosu poprzednie wcielenia mojego męża, którego marzeniem jest z kolei poznanie Ameryki i… niewiele miałam już w zasadzie do powiedzenia, ponieważ życie jest podobno sztuką kompromisów. Jednak nie byłam tak do końca i całkowicie przekonana, że osławiona Gwatemala jest rzeczywiście akurat tym miejscem, gdzie koniecznie chcę wylądować pewnego listopadowego wieczora roku 2010. Dlaczego? No, właśnie… Zawsze podchodzę z pewną nieufnością do wszelkich podróżniczych opowieści traktujących o niebezpieczeństwach krajów położonych poza naszą starą, dobrą Europą. Naturalnie w powszechnej świadomości wysoko „cywilizowane” i znakomicie rozwinięte kraje Ameryki Północnej są absolutnie bezpieczne dla podróżnika, czyli nic złego nie może tam człowieka spotkać, ale Ameryka Południowa czy Centralna? Wielu moich znajomych na wieść o tym, dokąd się wybieram spytało, czy „kałacha” zabieram ze sobą czy też raczej kupię na miejscu? I skąd się biorą takie opinie? Z opowiadań podróżników fantastów, którzy uwielbiają przy piwku imponować wszelkim znajomym niesamowitymi opowieściami o swoich przygodach godnych co najmniej Indiany Jonesa, a które to przygody koniecznie musiały mieć miejsce w jakimś „dzikim” kraju, takim jak Gwatemala albo jeszcze lepiej i egzotyczniej – w Salwadorze, albo np. Panamie. Zwykle szacowne grono słuchaczy nie jest w stanie sprawdzić, jaka jest prawdziwość owego przekazu, ponieważ najdalsze podróże, w jakie się udaje to plaże Majorki z wycieczką zorganizowaną przez biuro podróży. A sława podróżnika fantasty jako nieustraszonego pogromcy okrutnych bandytów czy innych potworów rośnie, ego puchnie, a życie nabiera sensu, kiedy żeńska część zasłuchanego grona wpatruje się w opowiadacza z uwielbieniem, a męska ze źle skrywaną, nazwijmy to delikatnie, niechęcią… Cóż, może to jest nawet ciekawy sposób kreowania siebie i leczenia własnych kompleksów, może właściwie nie byłoby w tym nic nagannego, bo wydaje się, że taki opowiadacz zła nikomu nie czyni, bawi jedynie towarzystwo barwnymi, choć nieprawdziwymi historiami, ale…” „– Jorge, ten „dom bogacza” położony w środku wsi jest jakiś nietypowy… Przede wszystkim to jego położenie tuż przy publicznej drodze wydaje mi się dziwne… – zagaiłam. – Cóż, bo to jest nietypowy bogacz – Roześmiał się Jorge. – Bardzo wpływowy, szalenie arogancki, ale nietypowy… – To znaczy? Kim jest ten człowiek? Co robi? I skąd takie wpływy? – dociekałam. – Z działalności duchowej. To pastor. Mieszka w tym luksusie z całą rodziną i trzęsie całą wsią. W zasadzie jest tu kimś w rodzaju sędziego, rości sobie pretensje do rozstrzygania sporów, w każdej sprawie ma własne zdanie. I trzeba czekać… na audiencję u szanownego duchownego. Poza tym nic nie ma za darmo… On po prostu ściąga z ludzi podatki i przeznacza je na wygodne życie. – I jak to? Ludzie się nie buntują? – Mocno się zdziwiłam. – A ty znowu swoje, w kółko… To biedni ludzie, niewykształceni, potrzebują autorytetów… Boją się go, nie podskoczą, a on to umiejętnie wykorzystuje i tyle. Poza tym reprezentuje bogaczy, a to się liczy, jak wiesz. Zauważyłaś ten mały, rozpadający się kościółek niedaleko jego rezydencji? – zapytał Jorge. – No, tak… Biedna, skromniutka budowla… – odrzekłam skruszona. – Widzisz, to jest kościół katolicki. Księża katoliccy zawsze stali po stronie prostych ludzi, zawsze bronili ich spraw, więc zauważ, że pieniędzy nie mają. Nawet na remont skromnego Domu Bożego. Natomiast protestanci bronią spraw innej grupy ludzi. I stąd pastorowi powodzi się bardzo dobrze. Na brak kasy narzekać nie może… – wyjaśnił mi Jorge. – Nie mów, że on ściąga z ludzi jakieś podatki! – oburzyłam się. – Ściąga, jak najbardziej. Według mnie to działa na zasadzie jakiejś sekty, ten pastor potrafi wmówić ludziom, że zbawienie można kupić za pieniądze. Poza tym ma wsparcie ze Stanów. – Dziwne, Gwatemala zawsze kojarzyła mi się z katolicyzmem – zastanowiłam się.”
Zapraszamy na naszą
stronę internetową
Znajdziesz tam arytykuły, relacje oraz zdjęcia z naszych wypraw.